czwartek, 19 marca 2015

Grand Budapest Hotel (2014) - #4 Oscary 2015

Grand Budapest Hotel






7,8/10 - Filmweb
  1. 8.1/10·IMDb
    92%·Rotten Tomatoes
    88%·Metacritic







  Od dawna już wiadomo, że Wes Anderson tworzy filmy magiczne, które posiadają swój własny, unikalny styl.  Po raz pierwszy zobaczyłam jego potencjał reżyserski w dziele "Rushmore", który w nietuzinkowy sposób opowiadał historię młodego studenta, mającego przechlapane u rektorów, przez co groziło mu wydalenie. Ten film bardzo podobał mi się jeżeli chodzi o stylistykę. Pięknie poprowadzone kadry, których we współczesnym kinie ze świecą szukać, wyraziste charaktery i ten główny bohater, który wypowiadał zdania zapadające w pamięć i targające moim spojrzeniem na świat. Później Anderson nakręcił jeszcze parę naprawdę ciekawych filmów, w tym: "Pociąg do Darjeeling", "Fantastyczny Pan Lis", czy "Kochankowie z Księżyca".


 Jednak dzisiaj mowa o jego najnowszym tworze zatytułowanym "Grand Budapest Hotel". Opowiada on historię pewnego boya hotelowego, którego mentorem jest konsjerż, Gustave. Ten drugi, robił wszystko, co w swojej mocy, by zadowolić klientów. Nawet tych starszych. Pogłębiał relacje ze swoimi pracodawcami na tyle, że stawał się dla nich kimś bliskim. Właśnie przez to zaczynają się jego kłopoty.

"Wieeeelka miłoooość"


  Postać Gustawa jest na tyle interesująca, że gdy on znajdował się na ekranie, nie zważałam na resztę obsady. Dobrze wychowany, potrafiący w każdym momencie zarecytować jakichś wiersz, perfumujący się na potęgę, szarmancki, ale też trochę cwany. Kradnie ten film, tak, że nie zwracamy uwagi na postać Zero Mustafy- jego ucznia.


  Reszta aktorów też jest bardzo ok, w tym wyżej wymieniony imigrant. Niezwykle bawiło mnie, gdy rysował sztuczny wąsik na swojej twarzy, by wyglądać poważniej. Nawet zdziwiłam się, gdy zobaczyłam Tildę Swinton, czy Leię Seydoux w dość małych rólkach. I to w tym filmie jest właśnie najlepsze, że każda postać, nawet ta małoważna, jest tutaj grana przez kogoś znakomitego.


Pan po lewej jest genialny.
  Stylistyka tego dzieła po prostu powala! Piękne, malownicze kadry, które wyglądają, jakby były żywcem wzięte z jakiegoś renesansowego obrazu, kolorowe stroje, ogólnie cała charakteryzacja jest genialna. Mogłabym rozpływać się nad tym godzinami, ale lepiej samemu to zobaczyć, drogi gościu, niż o tym czytać. Wpełni zasłużone 3 Oscary. Naprawdę warto obejrzeć go tylko za same widoczki!
To jest prawdziwy kadr z filmu!
   Jednak jest coś, czego do końca nie rozumiem. Oscar za najlepszą oryginalną muzykę? Naprawdę?
Wydaje mi się, że Akademia nie oglądała "Interstellaru". Tam ścieżka dźwiękowa była czymś niesamowitym, tutaj, nie mówię, że jest zła, nawet dopełnia całą historię całkiem poprawnie, ale jest dość archaiczna. Na pewno nie zapada w pamięć, a jeden motyw (ten z jodłującym facetem) bardzo mnie denerwował.


  Tak, czy inaczej "Grand  Budapest Hotel" to film bardzo dobry. Z wciągającą historią, interesującymi bohaterami, pięknymi kadrami. Jest śliczny! I według mnie zasługuje na

OCENĘ: 8/10

Za wyżej wymienione elementy i za to, że świetnie się na nim bawiłam.

Ciekawostka: Postać Vilmosa Kovacsa, którą zagrał Jeff Goldblum jest hołdem dla operatów filmowych Vilmosa Zsigmonda i László Kovácsa.

niedziela, 15 marca 2015

Pięćdziesiąt twarzy Grey'a (2014) - #1 Koszmarki Kina

Pięćdziesiąt twarzy Grey'a


 


5.1/10 - Filmweb
  1. 4.2/10·IMDb
    25%·Rotten Tomatoes









  "Pisiąt twarzy Geja" mówili. Każdy jeździł po tym filmie, jak tylko potrafił, ale czy tak naprawdę jest on taki zły? Po części, bo na pewno, scenariuszowo wypada trupio-blado i ogólnie cały Pan Grey, jest tak przekonujący, jak ja jako fotomodelka, ale reszta  filmu, aż tak bardzo nie ssie.

  Poznajemy Anastasię już na początku filmu, jak wiemy jest ona oblubienicą, zamożnego karierowicza też od samego rozpoczęcia. Dlaczego? W sumie to nie mam pojęcia, jedyne co mi się w niej podobało to piękne oczy, bo charakterem szarej myszki to nie zachwycała, ale może faceci w kobietach widzą tylko oczy? Nie okłamujmy się, tak na pewno nie jest.

  A Chrystian? Jest przystojny, a i owszem. Jest trochę władczy, ale czy on nie " doing romance"? Na pewno go robi i stwarza wszelkie pozory zakochanego gościa, nie widzę w nim toksycznego, dominującego kolesia, jedynie kogoś z trochę dziwnymi upodobaniami. Nie przesadzajmy. On nikogo, by nie skrzywdził, a na pewno nie Anastasi.
 
Oczywiście Panie Grey, oczywiście...

  Scenariusz, jak mówiłam, ssie po całości i pozostawia po danych dialogach niesmak, tak wielki, że parę zdań zapamiętałam. Przykładowo taki kwiatek " I don't do romance. I fuck. Hard." brzmi, jak sentencja z jakiegoś pornosa klasy Z z aktorami z Mozambiku, co i oni języka liznęli tyle, co europejskich piczek, czyli, dla czytelników nie wyczuwających ironii, wcale. Niestety cały skrypt na tyle kuleje, że przez niego, ciekawy dość temat sadomasowej kultury zszedł na drugi plan, czy nawet trzeci, a na pierwszym miejscu jest ciągły seks, tak delikutaśny, jak pupcia niemowlęcia.
 
  Seks w tym dziele rozumiemy pod przykrywką poucinanych scenek (Twarz Anastasi-> Twarz Grey'a i jego nagiego torsu-> ciało Anastasi-> dół jej ciała-> Grey ściągający jej bieliznę -> zbliżenia na pośladki mężczyzny-> Grey fuck hard.). Ani to podniecające, ani brutalne, jak to w sado-maso bywa.  
 
"A tak cię ukażę zła istoto ty!"

  To jest po prostu często romantyczne. Na tyle, że miliarder uczy swoją dziewczynę latać samolotem, tańczy z nią razem taniec-przytulaniec, poznaje ją ze swoją rodziną. Czyżby Pan Grey nie był takim twardzielem jakim siebie zazwyczaj opisuje?
 
  I to jest największa wada tego filmu. Z kogoś bardzo władczego, toksycznego, brutalnego, skrzywdzonego w dzieciństwie, stworzono romantycznego mężczyznę, który co rusz zadziwia swoją partnerkę i obsypuje prezentami. Nie ma nic przeciw umowie, której [SPOILERRRRRR!] nie podpisała, a przecież ten papierek był dla niego tak ważny. Nie rozumiem jego postępowania. Mogę jeszcze zrozumieć Anastasię, która dostaje orgazmu na samo wypowiedzenie imienia Chrystka, no ale błagam ludzie, to w realu, by nie przeszło.

"Spojrzał na mnie, DAFUQ!"



  Jedyne co ratuje ten film to muzyka, która jest genialnie dobrana. Między innymi "Crazy in love" Beyonce zaparło mi dech w piersiach. Już dawno tak sensualnej piosenki nie słyszałam. Jest genialna. No i niektóre zdjęcia dodają uroku temu filmowi, to tyle. Niestety, bo zapowiadało się naprawdę nieźle.

  Trochę szkoda tego filmu, bo nawet i ja lubię od czasu do czasu obejrzeć porządny romans, ale on przez kulejący scenariusz, obok porządnego nawet nie stał, to najbardziej boli. Od czasu do czasu kojarzył mi się z "Pretty Woman". Wiem, że niezbyt sprawiedliwie, ale


OCENA: 5/10

Za muzykę, zdjęcia i ładnego Jamie'go.

Ciekawostka: Autorka powieści E.L. James chciała aby rolę Christiana Greya, dostał Robert Pattinson, tak samo, jak pod uwagę była brana Kristen Stewart... Byłby z tego niezły Zmierzch 2.0.

piątek, 13 marca 2015

Boyhood (2014) - #3 Oscary 2015

Boyhood (2014)





7,1/10 - Filmweb
  1. 8.1/10·IMDb
    98%·Rotten Tomatoes
    100%·Metacritic








 Rok 2014 obfitował w naprawdę niezłe filmy. Zakończył wiele długoletnich projektów. Takich przedsięwzięć, było parę, ale tylko jedno dzieło zakończyło swój czas produkcji po 12 latach. Jeden z najdłużej kręconych obrazów w historii kina.


  Richard Linklater stał się dla mnie reżyserem innowacyjnym, potrafiącym bezproblemowo przeprowadzić narrację 4380 dni z życia chłopca, młodej osoby, która ma całe życie przed sobą, która je poznaje, która robi w nim nieodpowiedzialne rzeczy, która się zakochuje, która przeżywa rozczarowanie, która... po prostu istnieje.


  W trakcie seansu czułam się, jakbym widziała wczesne lata swojego życia, utożsamiłam się z bohaterem, na którego dane mi było patrzeć przez prawie trzy godziny. Naprawdę mi na nim zależało.

Ciepło rodzinne to coś co w tym filmie znajduje się na pierwszym miejscu.

  Dzieło kupiło mnie od razu, bo seans rozpoczyna jedna z moich ulubionych piosenek, czyli "Yellow" Coldplay'u. Później ze ścieżką dźwiękową wcale nie jest gorzej. Można usłyszeć wiele utworów z minionych lat. Samantha, siostra Masona, śpiewa nawet "Ups, I did it again". Jest to przeurocze, bo ma tam wtedy tylko 5-6 lat.


  A aktorstwo? Proszę państwa, aktorstwo stoi tutaj na najwyższym poziomie. Patricia Arquette, zdobywczyni tegorocznego Oscara za rolę drugoplanową, zagrała fenomenalnie. Nie szarżowała na ekranie i nie popisywała się, aż za nadto kunsztem aktorskim, wszystko bardzo subtelnie jej wychodziło. Dla mnie jej rola jest hołdem dla wszystkich samotnych matek, które walczą, jak lwice, by ich dzieciom wiodło się jak najlepiej. Ethan Hawke, jako ojciec dzieciaków, też bardzo mi się podobał. Jego postać była uczciwa co do "dawnej" rodziny. Starał się związać koniec z końcem całą sytuację i na nowo ułożyć sobie życie, nie zapominając o swoich pociechach. Bardzo pozytywna kreacja. A dzieci? Jak dla mnie na pierwszy plan przebija się Sam, która deklasuje swojego brata. W wieku 6-15 lat jest postacią ciekawszą od niego. Gra niezwykle naturalnie, co później się zmienia, bo widzimy ją na ekranie coraz mniej. Nie mówię, że Ellar Coltrane zagrał źle, tylko jako dziecko, był jak dla mnie trochę bezbarwny. Dobrze, że później to się zmienia, gdy zaczyna przeżywać młodzieńczy bunt- wtedy postać sukcesywnie się rozwija, pokazuje swoje zainteresowania, staje się ciekawa.


Już trochę starsi.

  Obraz pod względem wizualnym jest ładny, ale bez przesady. Nie uświadczymy tutaj tak pięknych kadrów, jak w "Grand Budapest Hotel", ale to chyba bardziej zaleta, niż wada, bo pod względem, samego projektu, te dwa filmy są od siebie całkowicie różne. Montaż jest spoko, chociaż czasami czułam, że historia aż za bardzo przeskakuje w następne lata.


  Jeśli musiałabym wybrać scenę, która najbardziej utkwiła mi w pamięci, to wymieniłabym tą, w której Mason jedzie na studia. W swoim starym samochodzie, na jakiejś opuszczonej preriowej drodze, słuchając mało ambitnego indie rocka, z żarem w oczach i z taką niepewnością przed czymś nowym, które go czeka. To było świetne!


"Tato odpierdziel się, jestem teraz emo."


  "Boyhood" to film, o którym będę długo pamiętać. Patrzenie na ten obraz sprawiło mi niezwykłą przyjemność. Koncept dorastających aktorów na ekranie to dla mnie wielkie przeżycie. Żałuję tylko, że Akademia nie doceniła tego obrazu. Linklater powinien, według mnie, zgarnąć statuetkę za reżyserię, ale co ja tam wiem... Rzeczy piękne i nowe często są niedoceniane. Jak zwykle

OCENA: 8/10

Za pomysł, za soundtrack, za aktorstwo, za przeżycie.

Ciekawostka: Richard Linklater zdecydował się zaangażować do filmu swoją córkę Lorelei, ponieważ ta bardzo tego chciała. W trakcie kręcenia zdjęć straciła ona jednak zainteresowanie i poprosiła, by uśmiercić jej postać. Linklater się na to nie zgodził, a Lorelei ostatecznie odzyskała zapał.

niedziela, 8 marca 2015

Birdman (2014) - #2 Oscary 2015

Birdman (2014)





7,3/10 - Filmweb
  1. 8/10·IMDb
    93%·Rotten Tomatoes
    88%·Metacritic










   Ludzie mówią jaki ten film nie jest wspaniały. Otrzymał wiele nagród, w tym aż 4 Oscary, które, jak wiadomo od dawna, nie są wyznacznikiem jakości. "Birdman" mnie nie zaskoczył, nie wywołał we mnie emocji, dla mnie okazał się wydmuszką.

  Dzieło rozpoczyna się od sceny, w której widzimy stare dupsko Michaela Keatona vel Riggana Thomsona, który medytuje w powietrzu. Jakież  to głębokie, nieprawdaż? Następnie dowiadujemy się, że był on gwiazdą Hollywood, niestety w latach 90, przez co cierpi bardzo. Chce pokazać, że jeszcze coś znaczy. Ma zamiar zrobić to na scenie Brodwayu. Bardzo ambitny Birdman staje się reżyserem, scenarzystą i aktorem w jednym. Na tym opiera się ten film, wielki teatr telewizji. Wow, bijmy przed tym pokłony! Wcale nie.

"Ja i moje wielkie ego"

  Wiem, powiecie, że chodzi tutaj o kryzys pomiędzy tym, że człowiek chce zostać zapamiętany, że chce zrobić w swoim życiu jeszcze coś wielkiego. Chodzi o to, że ma problemy rodzinne i chce pomóc swojej córce Alex, ale prawdę mówiąc ten film, bardzo mało traktuje o tym, więcej jest tutaj bezsensownych rozmów i zapychaczy.


  Jakie zapychacze? Na przykład: lesbijski pocałunek Laury i Lesley, wniosło coś to do filmu? Nic kompletnie. Tak samo, jak latający po Nowym Jorku Riggan. Po prostu katastrofa.
I jeszcze ta muzyka kompletnie mi nie podpasowała. Perkusyjne bębnienie, bardzo przypominało mi "Whiplash" i będąc szczerą do tego filmu pasowało, tak jak iPod głuchemu.

Kwa, kwa!

  Co do pracy kamery mam neutralne zdanie, bo wiem, że istniały już wcześniej filmy nakręcone tą metodą np. "Rosyjska arka". Początkowe wrażenie pracy takiej kamery jest naprawdę fajne i zaskakujące, niestety później męczy widza, bardziej niż półtoragodzinny film w 3D.


  Jednak nie wszystko w tym filmie mi się nie podobało. Aktorzy i jeszcze raz aktorzy! Emma Stone, którą wielbię za rolę w "Służących" i Edward Norton, którzy są po prostu genialni. Zwłaszcza Edward stworzył przekonującą kreację i mimo, że zagrał takiego dupka, to nawet go polubiłam. No i jest jeszcze Zach "O bardzo dziwnym greckim nazwisku" Galifianakis, którego darzę wielką sympatią. Tyle z plusów.

Tych tutaj lubimy!


  To nie jest, aż taki zły obraz, ale mi nie przypadł do gustu. Jak zwykle recenzje są subiektywne, a że mogę wyrazić własne zdanie, to jeszcze mu wystawię


OCENĘ: 6/10


  W tamtym roku, było wiele lepszych obrazów, w tym "Boyhood", który postaram się zrecenzować w następnym poście.


Ciekawostka: St. James Theatre ma 1700 miejsc, nie 800 jak usłyszeliśmy w filmie. To się rypnęli scenarzyści, oj się rypnęli...

wtorek, 3 marca 2015

Whiplash (2014) - #1 Oscary 2015

Whiplash (2014)





8,2/10 - Filmweb
  1. 8.6/10·IMDb
    95%·Rotten Tomatoes
    88%·Metacritic








  Uczeń i mistrz, mistrz i uczeń, więzień muzyki, perkusja, orkiestra, sława. Między innymi o tym opowiada ten film. O tym, że dążymy do ideałów. O tym, że nie potrafimy powiedzieć "koniec", musimy być coraz lepsi. O tym, że czasami możemy sobie zniszczyć życie przez wytyczanie sobie zbyt odległych celów. O tym, że nasze ambicje nie są najważniejsze. Ale, czy tak naprawdę to wszystko co można powiedzieć o tym filmie? Z całą pewnością nie- on jest o wiele bardziej rozbudowany.


  Podchodziłam do niego dość sceptycznie, no bo przecież film o gościu, o perskusji. To nie może być ciekawe. Myliłam się bardzo. Wstyd mi trochę za to. Zachęcona głośnymi hasłami na plakacie "On jest taki wspaniały!" i trzema statuetkami Oscarów, postanowiłam w końcu dać mu szansę. Cieszę się, że to zrobiłam.


  Jak już wcześniej mówiłam, film opowiada historię młodego mężczyzny, który od najmłodszych lat parał się graniem na perkusji. Jego opowieść godni jesteśmy obserwować, gdy jest już studentem konserwatorium muzycznego na Manhattanie. Początkowa scena bardzo sugestywnie pokazuje co będzie dziać się trochę później.

Ambitny Andrew

  Sam film nie jest fabularnie najlepszy, może nawet trochę oparty na schematach. Tutaj aktorzy daja wielki popis, nie scenariusz. Miles Teller, jako Andrew i boska kreacja J.K. Simmonsa, który wcielił się w Terrence'a Fletchera to dla mnie po prostu mistrzostwo świata. Czuć tą chemię między aktorami i kunszt aktorski Simmonsa, który zdobył statuetkę za tą rolę.

Tak wygląda Fletcher przez 70% filmu

  Jeżeli już o postaciach mowa, to mogłabym rozpływać się w zachwytach dla J.K Simmonsa i pisać jaki on jest genialny. Jak dla mnie stworzył on jedną z najlepszych postaci drugoplanowych, jakie widziałam. Zmieniał się co paręnaście minut. Z wyrozumiałego nauczyciela, przechodził w postać strasznego tyrana, na którego bałam się spojrzeć, później znowu był przyjacielską osobą. Tu można być pewnym, że chciał pokazać, że człowiek nie jest jednowymiarowy, często dostosowuje się do sytuacji lub ją nawet sam kreuje.

Ten gest zostaje w pamięci na dłuuuugo

  A Andrew Teller jest jaki powinien być- młody, pełen ambicji, gotowy do bycia zbesztanym przez swojego nauczyciela. Skłonny do największych poświęceń w imię kariery.

Andrew, co ty tam poza kadrem robisz? Hm?



 Pełno w tym dziele krwi, potu oraz innych wydzielin fizjologicznych. Muzycznie powala, realizacja tak samo przeprowadzona genialnie. Damien Chazelle, reżyser i twórca scenariusza do tego filmu, spisał się, bo stworzył coś, do czego będę wracać, a w filmach przecież o to chodzi, by oglądać je w nieskończoność i znajdować różne smaczki. Indie kino, które zasłużyło na:

OCENĘ: 10/10

  Znając życie, ta ocena może się zmieniać, ale teraz jestem pod wpływem magii. Magii tak wielkiej, że sama chcę zasiąść za bębnami i talerzami, wziąć pałeczki w ręce i wystukiwać najróżniejsze rytmy. To było piękne widowisko!

Ciekawostka: Film został nakręcony w 19 dni.

poniedziałek, 2 marca 2015

Rocket Festiwal 2015 Szczecin

Rocket Festiwal 2015 Szczecin

Bez Hey :(
1Oberschlesien
2. Muchy
3. Chemia
4. Luxtorpeda
5. Happysad
6. Pidżama Porno














  27 lutego, pewnych 5 zespołów spotkało się w Azoty Arenie, by zagrać koncert. Koncert bardzo nierówny, ale jednak fajny. Byłam tam i ja, jak tysiące innych Szczecinian, niczym wielka księżna, rozsiadłam się na plastikowym (d'oh!) krzesełku i patrzałam. Patrzałam, bo nic innego robić nie mogłam, miejsca niestety nie były zbytnio wygodne, jak na festiwal, który trwał do 23. Na płytę już miejsc nie było, no cóż...

Real foto xD


 Pierwszym zespołem, który zagrał, był Oberschlesien. Śląski naśladowca Rammsteina naprawdę nieźle grał. Niestety, dla mnie ta grupa jest niezbyt nowatorska, przez co nudna, ale widowisko było przednie (płonące gitary, wow!).


Śluńskie Chopy


  Później było tylko lepiej, mimo, że ludzi trochę zniknęło z płyty. Muchy były na scenie. Rozpoczęli piękną nostalgiczną piosenką, która niezwykle mi się podobała. Później pograli parę utworów z nowej płyty i moje ukochane "Nie przeszkadzaj mi, bo tańczę". Mimo, że wokalista nie zaśpiewał falsetem w refrenie, to i tak bardzo mi się podobało!

Alternatywnie bardzo!


   Następnie wystąpiła Chemia. Nie powiem dobrego słowa o tym perfomance. Było poprostu nudne i zamulało totalnie. Zespół gra bardzo dobrze melodyjnie, ale teksty i frontman, to poprostu masakra. Czułam się, jakby grał tam Nickelback. Fatalnie.

Fajny gość z tego frontman'a tylko muzyka jakaś nie taka.

  Na szczęście moje zażenowanie przerwała Luxtorpeda. Litza i Hans dali z siebie wszystko. Zagrali najwięcej utworów na całym festiwalu. Usłyszałam swoje ulubione: "Wilki dwa" i "Autystyczny". Chociaż, czasami, były problemy z dźwiękiem ( słowa trudno, było wychwycić), zespół tak rozgrzał widownie, że ludzie z publiczności, "płyneli" po rękach innych, tak, że ochroniarze musieli interweniować.

Litza groźny, jak zwykle.


  Jako przedostatni wystąpił Happysad. Zagrali fenomenalnie, jako jedyni mieli sekcję dętą( nawet Pidżama jej nie miała). Średni wiek publiczności, oczywiście, obniżył się o parę lat. Na moją niekorzyść, bo grupka tzw. gimbusów, za mną, piszczała słowa piosenek, przez co nie mogłam się skupić na koncercie. Tak, czy inaczej Kuba Kawalec i reszta, spisali się bardzo dobrze. Bis uczcili piosenką "Na zdrowie".

Gimbusy lubio. Niestety...

  I w końcu pojawili się i oni. Pan w czarnej koszulce, różowawych spodenkach, z wielkim cylindrem na głowie. Panowie gitarzyści i pan przy perkusji. Jedyni w swoim rodzaju- PIDŻAMA PORNO! Nie wierzyłam w to co widzę, bo, jestem ich fanką od 10 lat i nie sądziłam jeszcze, że ich zobaczę na żywo. Przy "Taksówkach w poprzek czasu" wzruszyłam się i z trudem powstrzymywałam łzy. Zagrali genialnie i dalej są w dobrej formie. Swój koniec uhonorowali dwoma bisami, gdzie zagrali "Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości" i cover Iggy'ego Popa "Passager". Mam nadzieję, że projekt wskrzeszenia zespołu, będą pielęgnować, bo naprawdę warto!

The best of the best!

  Festiwal był świetny. Gdyby nie Chemia i problemy z dźwiękiem, ocena byłaby wyższa, a tak to:


OCENA: 7/10

Jeszcze chciałam podziękować pewnej osobie, która pomogła mi spełnić moje marzenie. Dzięki, wiesz sam kto! :*
 
Blogger Templates